Bez tytułu
Dzien zaczal sie jak kazdy inny. Nic nie zapowiadalo tego, ze spotka nas taka tragedia. Dziadek jak zawsze o 6 poszedl po chleb, kiedy wrocil babcia zaczela szykowac sniadanie a On powiedzial ze pojdzie zgrabic liscie obok garazu bo pojedzie smieciarka to zabierze liscie. Babcia powiedziala ze dobrze, jak chce niech idzie. Czul sie dobrze i nic Mu nie bylo. Kiedy zszedl za dol babcie cos natchnelo i podeszla do okna. Dziadek lezal na podworku twarza do ziemi. Zbiegla szybko na dol. Mial rozbita glowe. Obudzila sasiadow. Ci przybiegli z pomoca. Wezwali karetke. Reanimowali Go 45 min. Walczyli do konca. Babcia czula, ze to juz koniec bo uszka robily Mu sie sine. Tetno minimalnie bylo wyczowalne wiec wzieli Go do szpitala. Zmarl na izbie przyjec. Nikt sie tego tego nie spodziewal. Tymbardziej On sam. Nie mial szans na przezycie to byl czwarty zawal.
Bylismy pozniej w kostnicy z nadzieja, ze jest juz ubrany. On lezal jeszcze w swoich ulubionych spodniach i bucikach. Mial usmiech na buzi. Nie mam sil. Caly czas siedze i nie moge w to uwierzyc. Lzy leja mi sie z oczu. Mam ochote krzyczec w glos. Bog zabral mi ukochanego dziadka, osobe ktora kochalam calym sercem i na ktora zawsze moglam liczyc bez wzgledu na wszystko.
Pograzona w bolu...